niedziela, 1 stycznia 2012

Krzysztof Andrzej Jeżewski: O Chopinie

Odlew dłoni kompozytora w warszawskim muzeum

Krzysztof Andrzej Jeżewski    


                                              O  CHOPINIE


   Ci, co twierdzą, że Chopin nie był mistykiem, niech zabiorą się na serio do… słuchania jego muzyki. Ale tak, by uchwycić jej message, przesłanie. Czyż sam kompozytor nie powiedział, że „nie ma muzyki bez ukrytej myśli” („point de musique sans arrière-pensée” wg przekazu Ravela). A nawet gdyby był agnostykiem jak chcą niektórzy, liczy się przede wszystkim jego muzyka z tym wszystkim, co pragnie (podświadomie) wyrazić. Czyż artysta nie jest narzędziem sił tajemnych ? A przecież już w wieku lat osiemnastu Chopin pisał do Tytusa Woyciechowskiego: „ Od tygodnia nicem nie napisał ani dla ludzi, ani dla Boga”. Podobnie jak Jan Sebastian Bach, który dedykował większość swoich dzieł „ku najwyższej chwale Boga”... Świadectwa Norwida i Liszta są   tu wyjątkowo cenne i wymowne. Zwróćmy zwłaszcza uwagę na IV strofę „Fortepianu Szopena”:
                      A w tym, coś grał – i co? zmówił ton – i co? powie,
                      Choć inaczej się echa ustroją,
                      Niż gdy błogosławiłeś sam ręką Swoją
                      Wszelkiemu akordowi –
i słynne zakończenie:
                    „Odrodziłam się w Niebie
                      I stały mi się arfą – wrota,  
                      Wstęgą – ścieżka...
                      Hostię – przez blade widzę zboże...
                      Emmanuel już mieszka
                      Na Taborze!”

    A oto fragment biografii Chopina pióra Liszta, który mógłby posłużyć za komentarz do powyższej strofy: Chopin otwierał swoją duszę w kompozycjach tak jak inni otwierają ją w modlitwie: przelewał w swoje utwory wszystkie drgnienia serca, niewyrażone smutki, niewysłowione żale, które dusze pobożne przelewają do swych rozmów z Bogiem. Wypowiadał w swych dziełach to, co one wypowiadają na kolanach: sekrety pasji i cierpienia, które człowiek może zrozumieć bez słów, bo nie jest mu dane wyrazić je słowami. A w innym miejscu Liszt napisał: Oddał ducha gasnąc powoli w swych własnych płomieniach: jego życie (...) było jakby pozbawione cielesności...

    Inny komentarz, tym razem Solange Clésinger, potwierdza te słowa: Nikt nie był podobny do Chopina. Nikt nie będzie go przypominał nawet z daleka. Nikt dostatecznie dobrze nie wyjaśni, kim był. I jaka męczeńska śmierć, jakie męczeńskie życie stało się udziałem istoty tak doskonałej i czystej, bez żadnej skazy. Na pewno jest w niebie, jeżeli...

    I w końcu sama George Sand:  Ten Chopin jest aniołem. Jego dobroć, czułość  i cierpliwość niepokoją mnie czasem, wydaje mi się, że jest to istota zbyt delikatna, zbyt niezwykła i zbyt doskonała, by żyć długo naszym ciężkim i twardym życiem ziemskim. Będąc śmiertelnie chory, stworzył na Majorce muzykę przywodzącą nieodparcie myśl o raju. Ale tak bardzo przywykłam widzieć go w obłokach, że nie wydaje mi się, by jego życie lub śmierć coś dla niego  znaczyły.  Sam  dobrze  nie  wie,  na  jakiej  żyje planecie. Nie zdaje sobie  sprawy z życia, nie rozumie go tak, jak my je pojmujemy i odczuwamy.
    A Eugène Delacroix nazwał Chopina „anielskim przyjacielem”...
    Rzecz  charakterystyczna,  że  nasza  ohydna,  brudna,  cyniczna  epoka, która sięga  w  dodatku  szczytów ogłupienia i interesuje się tylko materią i zmysłami, nie może strawić tego uduchowienia Chopina i stara się za wszelką cenę ściągnąć  go  na ziemię i „unormalnić”, sprowadzić niemal do poziomu „szarego człowieka”. Wystarczy wspomnieć słynną aferę przeerotyzowanych i wulgarnych rzekomych listów kompozytora do hr. Delfiny Potockiej, która ciągnie się już od połowy wieku... Co za absurd!  Na szczęście  ta niezwykła istota (wedle okultyzmu, podobnie jak Mozart, tylko częściowo wcielona !) zachowała na zawsze swoją tajemnicę zamkniętą, zaryglowaną szczelnie na wielokrotne spusty. Chyba najbliższy prawdy o nim był Ignaz Moscheles, kiedy powiedział: Chopin był taki jak jego muzyka...
      Modlitwa  Chopina  słyszalna jest w wielu Nokturnach, w Scherzu h-moll, w Etiudach  nr 3 i 6 op. 10  oraz  nr 7 i 12 op. 25.   Bardzo  wyraźnie  występuje w Preludiach  nr 2, 4, 6, 9, 13, 15 i 20  op. 28   oraz w  Preludium cis-moll  op. 45.  
Ale  prawdziwym  kluczem  do mistycyzmu  Chopina jest Sonata b-moll. Rzecz dziwna, mało kto zrozumiał jej przesłanie. To wcale nie „trwoga przed śmiercią”, „paniczny lęk nicości” czy „psychoza przerażenia” jak pisze Ryszard Przybylski. Oskar Kolberg, jako jeden z nielicznych zauważył, iż „wzniosłe uczucie wiary religijnym blaskiem ją uświetnia”. Zwłaszcza część środkowa marsza żałobnego wprawia często muzykologów w zakłopotanie. A przecież sprawa jest prosta: o ile część pierwsza wyraża grozę śmierci, część środkowa mówi o duszy błogosławionej, która zażywa wiecznej szczęśliwości w spotkaniu z  Bogiem, o jej połączeniu się z Nim w idealnej jedni. Stąd owa zaskakująca „sérénité céleste” – niebiańska pogoda tej części. Część ostatnia, to stan ducha tych, którzy pozostali na tym padole, z rozpaczą i rozterką w sercu...
   Wspaniałym komentarzem i kluczem do tej muzyki jest Marsz żałobny Chopina Władysława Podkowińskiego genialnie ukazujący kontrast pomiędzy poszczególnymi częściami tego nieśmiertelnego, czysto metafizycznego dzieła. Tu, raz jeszcze potwierdza się więź tajemna muzyki i malarstwa...
   Doskonale uchwycił sens muzyki Chopina ks. Jan Twardowski. W homilii na 150-lecie śmierci kompozytora, 17 października 1999,  powiedział: „Chopin dostał wielki dar od Boga – dar wielkiej muzyki, uniwersalnej, docierającej do wszystkich, do młodego i starego, do prostego i wykształconego, do Polaka i Japończyka. Ta muzyka wzrusza, budzi tęsknotę za miłością, za dobrocią...  [...] W tym kościele są relikwie, to znaczy wspomnienia po świętych, ale świętym jest nie tylko święty kanonizowany, ale i ten, który budzi światło Boże w życiu doczesnym. Chopin był tym, który budził światło Boże swoją muzyką”.
   Podobną myśl wyraził półtora wieku wcześniej Andrzej Towiański, pisząc, iż „dzieła ojców muzyki są świecą w Kościele Chrystusa i że ci, którzy tak gorliwie ofiarując się dla rozszerzenia Królestwa, dla podniesienia Kościoła Chrystusowego, spełnili chrześcijańskie zadanie swoje, są czyści przed Bogiem na tym punkcie, są więc święci, lubo za świętych nie uznani na ziemi”.    
   I jeszcze jedno: w czym tkwi tajemnica uniwersalności Chopina ? Ksiądz Twardowski odpowiedział już na to w dużej mierze. Ale to przecież najbardziej kochany kompozytor na tym globie, bez względu na narodowość, rasę czy religię słuchaczy. Chyba najlepiej uchwycił to Albert Roussel mówiąc, że „W muzyce Chopina ludzkość cała odnajduje się ze swoją pasją, cierpieniem i nadzieją”.  Pewien  sędziwy  pianista chiński powiedział niedawno, że „Debussy
to wyraz jego kultury, a Chopin wyraz jego duszy”... Kompozytor polski stał się pomostem, który łączy odległe kultury i narody: to właśnie najlepszy dowód na istnienie duszy i na to, że dusza ludzka jest jedna...

                                                     *       *       *

   Muzyka  to   najczystszy,   najbardziej   skrysztalony   kształt,   jaki  przybiera pamięć, to jakby sama żywica wspomnienia. Czyż  nie słychać jej w nokturnach mazurkach albo etiudach Chopina, w których opowiada on o utraconym raju swej młodości ?

                                                     *       *       *

   Muzyka jako źródło niespożytej energii. Kiedy w 1958 fenomenalna Orkiestra Filadelfijska pod dyrekcją Eugena Ormandy’ego rozpoczęła, zupełnie nieoczekiwanie, swój występ w Filharmonii Warszawskiej Polonezem As-dur Chopina, wrażenie było piorunujące. Był to jakby nagły wybuch wulkanu energii duchowych tak długo tłumionych przez lata stalinizmu, lata jałowości, ogłupienia i fałszu. Rzecz w tym, że polonez, którego Norwid porównywał do epopei greckiej, zwłaszcza polonez chopinowski, jest w jakiś niezwykły sposób koncentratem  polskości,  tej  niewyczerpanej energii duchowej naszego narodu.
I nie pomylił się Robert Schumann mówiąc, że to „armaty ukryte w kwiatach”...
     Podobny efekt wywoływały polonezy Chopina w wykonaniu Rubinsteina i Małcużyńskiego...
     Jakiś chorwacki internauta napisał w komentarzu do Poloneza As-dur na Youtube: „Tylko Polska mogła wydać Chopina... ”

                                                    *         *        *

        Tajemnica muzyki Chopina, jej nieprawdopodobnej popularności wśród narodów świata... Czy nie leży ona między innymi w jej duchu tzn. w Duchu Natury, którą odbija ? Jest w niej spontaniczność strumieni, zamyślenie drzew, poszepty liści, rozmarzenie mgieł, swoboda i porywistość wiatrów, śmigły  lot ptaków, wyniosła samotność gór, melancholia dżdżystych, jesiennych pejzaży, groza nadchodzącej burzy, oszałamiające piękno zachodów słońca... słowem cała uroda świata, którą się oddycha...

        Czy nie zachodzi tu jakaś szczególna „empatia” między człowiekiem a naturą ?
        Miałem  chyba  piętnaście  lat,   kiedy  napisałem  te  słowa  pod  wpływem
Preludium d-moll op. 28 nr 24 :  “Melodia cieni snuje się przejrzystą tkaniną, obejmuje czerniejący gdzieś w dali tajemniczy las. Słońce krwawo zachodzi jakby zadumane, tęskniące za radością dnia. Ono wie, że żadna chwila nie powraca i tonie na zawsze w wieczności... Ono zna wiekuisty żal... Lecz oto błoga dłoń nocy z pierścieniami gwiazd na palcach miłościwie opada na ziemię...”   
           Victor  Hugo  powiedział  kiedyś  o Beethovenie,  że to najlepszy dowód na istnienie  duszy.  Czy  to określenie nie pasuje w równym stopniu, a może nawet jeszcze  bardziej  do  Chopina?  Ten sam Victor Hugo pisał w innym miejscu, że „wszystko ma duszę”,  a więc  i  cała przyroda.  Chopin byłby tu więc odkrywcą duszy świata... 

                                                     *        *        *

    Zawsze nader powściągliwy w swoich wypowiedziach, Chopin „zdradzał się” niekiedy  ze  swoją  najgłębszą  duchowością  na  stronach  swoich  listów.  Pisał na przykład do Juliana Fontany 20 października 1841 z Nohant to przejmujące, cudowne wyznanie: „Dziś skończyłem Fantazją – i niebo piękne, smutno mi na sercu – ale to nic nie szkodzi. Żeby inaczej było, może by moja egzystencja nikomu na nic się nie przydała. Schowajmy się na po śmierci...” Ile w tych słowach pogodnej rezygnacji i akceptacji roli, jaką mu powierzył Stwórca: pocieszyciela ludzkości poprzez absolutne piękno... I wiary w Tamten, idealny świat...[1]  A także twórczej roli cierpienia. Czyż nie jest to największą tajemnicą świata? „Cnota cierpienia jest źródłem geniuszu” pisał Edouard Schuré w swoim wiekopomnym dziele Wielcy wtajemniczeni[2]. Oscar Milosz doznał wizji Boga cierpiącego przy każdym akcie twórczym, a Krzysztof Kamil Baczyński zakończył swój Poemat o Bogu i człowieku słowami: „Tak Bóg cierpi w człowieku, a człowiek w Bogu”... Czyż nie brzmi to jak Prawda absolutna i nieprzenikniona, którą tylko muzyka jest w stanie wyrazić ?

                                                    *         *        *

     Muzyka to po prostu   dusza   świata.  W  kilku  tonach  i  harmoniach potrafi objąć   cały   zespół   zjawisk,    treść  i   charakter  rzeczy.  Przykładem mogą tu być mazurki, nokturny i ballady Chopina, tak cudownie oddające nastrój, klimat, atmosferę Polski, melancholię jej krajobrazów, nieopisany wdzięk jej natury, wzruszającą prostotę i urodę jej architektury... To, co tak  genialnie uchwycił w swoich  litografiach Napoleon Orda...

            W naszych czasach podobna rola  przypadła Polskim drogom niezapomnianego i równie  genialnego,  nieodżałowanego  Andrzeja  Kurylewicza. Jakiś polski  internauta  tak  pisze  o  tym  utworze  na  You Tube:   Jestem  teraz  na emigracji  w Anglii i jedyne co daje mi nadzieję, optymizm - to to,  że są polskie drogi,  które któregoś dnia poprowadzą mnie do domu .... do Polski. Ten utwór to zapach  pól podczas jesiennej orki,  to śpiew  skowronka na wiosnę,  to mgły październikowe, to tupot koni po leśnej drodze, to skrzypienie korby przy studni. Ten utwór to nadzieja, że mimo tego,  że nie zawsze jest łatwo,  to będzie lepiej,       
ten utwór to... Polska.
           Tak, ta cudowna muzyka „A to Polska właśnie”... 

                                                   *        *       *

   Maurice Ravel powiedział kiedyś, że muzyka jest ściśle związana z klimatem i językiem kraju, z którego pochodzi. Jakież to trafne, jeśli chodzi o Chopina ! Czyż jego muzyka nie obrazuje całego niezwykłego bogactwa dźwiękowego polszczyzny, tych wszystkich szmerów, szeptów, szelestów, tej mowy wielkich drzew, tych smętnych, tęsknych, pełnych nostalgii, zawodzących samogłosek nosowych, to wszystko, co znalazło cudowne „muzyczne” odbicie w poezji Słowackiego, Norwida, Tetmajera, Staffa, Leśmiana, Czechowicza...

                                                  *        *        *

    Prawdziwa muzyka, rzeczywista muzyka, wielka muzyka  jest czymś spoza twojego świata, wypływa z duchowego aspektu człowieka: uświadomienia sobie wielkości i jedności z Bogiem. Wielka muzyka rodzi się w duchu i zostaje odtworzona, być może niedokładnie, w twoim świecie...

    Tę myśl przekazał... zza grobu Fryderyk Chopin słynnemu medium muzycznemu, Rosemary Brown (1916-2001). Kto chce, niech wierzy. Se non è vero è bene trovato, jak mówią Włosi. Ale fenomen tego medium pozostanie na zawsze najbardziej zdumiewającą zagadką ! Ta prosta kobieta, o nader skromnej kulturze muzycznej, zapisała pod dyktando duchów wielkich kompozytorów: Bacha, Beethovena, Chopina, Liszta, Schuberta, Schumanna, Brahmsa, Griega, Rachmaninowa, Debussy’ego ponad czterysta utworów ! Mało tego, muzykolodzy angielscy, którzy je analizowali, potwierdzili nie tylko ich autentyczność, ale i zgodność z zapisem w znanych dotąd partyturach...
    Odpowiednikiem Rosemary Brown w dziedzinie malarstwa jest brazylijskie medium Florencio Reverendo Anton Neto (ur. 1973), który namalował „pod dyktando” wielkich malarzy (Rembrandta, da Vinci, Giotta, Van Gogha, Renoira, Moneta, Maneta, Matisse’a i innych) 22.000 obrazów !
    Inne brazylijskie medium, Luis Gasparetto, maluje pod dyktando Toulouse-Lautreca, Modiglianiego, Picassa...
    Przypomnijmy  jeszcze  przypadek  Amerykanina  Thomasa Jamesa, prostego czeladnika drukarskiego,  który dwa lata po śmierci Charlesa Dickensa, w 1872, został  nawiedzony przez  jego  ducha;  ten  podyktował  mu  ostatnie  rozdziały swojej niedokończonej powieści The secret of Edwin Drood... Krytycy odnaleźli w niej wszystkie cechy pisarstwa Dickensa, ale James nigdy już nic nie napisał: po prostu nie był w stanie sklecić choćby jednej strony...
    A więc tamten świat istnieje i jest tylko przedłużeniem tutejszego ?

                                                    *         *       *

   Romantycy wyprowadzili muzykę poza egzystencję. Uczynili z niej symbol odwiecznej harmonii, utraconego rajskiego bytowania, anamnezę preegzystencji duszy, przypomnienie pierwotnej czystości i szczęśliwości, niebiański promień oświetlający brud ziemi jak pisze Ryszard Przybylski w przedmowie do Korespondencji  Chopina.  Czyż  nie  jest  to  ich  największą zasługą ? Przecież właśnie  w  epoce  romantyzmu  duch  ludzki wzniósł się na niebotyczne szczyty (ten wzlot powtórzył się jeszcze w epoce symbolizmu, który był jego naturalnym spadkobiercą). Dzisiaj, kiedy żyjemy w świecie zupełnego chaosu, kiedy mroczne, niepojęte siły podbijają coraz to szersze dziedziny naszej rzeczywistości ludzkiej (m.in. za sprawą straszliwego, działającego jak potężny narkotyk huku i zgiełku, który wkradł się nawet do muzyki)  ta prawda jaśnieje najpełniejszym blaskiem. Ale tenże sam autor, o dziwo, sprowadza Chopina „na ziemię” i twierdzi, że „nie wdzierał się do Transcendencji”. Nie sposób zgodzić się z taką opinią. Chopin, to prawda, nie poruszał takich tematów w swoich listach. Co innego z jego twórczością muzyczną. Zresztą przykładów takiego rozdwojenia u artystów jest sporo. Albowiem, kiedy tworzy, prawdziwy, natchniony artysta jest narzędziem Stwórcy, jest wtedy „kim innym”. I jego dzieło odrywa się od niego i zaczyna żyć życiem własnym. Słynna alienacja dzieła sztuki... Czyż w swoich najcudowniejszych utworach (Nokturny, Preludia, Etiudy, Sonata b-moll, Scherza) Chopin nie wyraził wręcz adekwatnie całej metafizyki Boskiego piękna ? A także dramatu Stworzenia, a w nim dramatu człowieka ? Zaiste, Stwórca uchyla niekiedy wrót swojego domu i pozwala niektórym wybranym „wedrzeć się w Transcendencję”... Bach, Mozart, Beethoven, Schubert, Chopin, Franck, Brahms...

                                                    *        *       *

   Niemało Francuzów uważa Chopina za kompozytora francuskiego. Pewna sędziwa pianistka francuska stwierdziła nawet w wywiadzie dla TV, że „Chopin był Polakiem, ale czuł jak Francuz”... Prof. Emmanuel Langavant podkreśla, że powinno się mówić o nim „kompozytor francuski, muzyk Polski” (compositeur français, musicien de la Pologne) i zwraca uwagę, że Chopin, kiedy wyjeżdżał do Anglii, miał paszport francuski, w którym stało wyraźnie „urodzony  z rodziców francuskich” (issu des parents français). No cóż, jak zwykle słynna francuska nonszalancja w traktowaniu cudzoziemców... Poza tym przecież nie paszport świadczy o przynależności narodowej...
   Ale sprawa warta jest zachodu. W sensie genetycznym Chopin łączył w sobie krew francuską i polską, co zaowocowało zupełnie wyjątkową, genialną, taoistyczną jednością przeciwieństw. Jak pisał Norwid w swoim notatniku, ta sympatia między Francją a Polską, to z jednej strony „ciężar racjonalizmu”, z drugiej „siła idealna”... I właśnie dlatego nie sposób wyobrazić sobie lepszego aliażu duchowego, zwłaszcza w dziedzinie twórczości muzycznej. Ale Chopin jak każdy absolutny geniusz, niby wybuch wulkanu, był sam dla siebie miarą i niezależnym źródłem. Miał i on swoich ulubionych mistrzów jak Bach i Mozart, przepadał  za operą włoską,  cenił Hummla i Fielda,  ale wszystko to przetwarzał genialnie w swoich kompozycjach. Jego polskość wypływa z atmosfery duchowej w jakiej żyła Polska w jego czasach. Czy kompozytor francuski byłby w stanie stworzyć tak genialną kwintesencję polskości jak Chopin w swoich polonezach i mazurkach czy w niesamowitej żarliwości etiud? Nader wątpliwe.  Można natomiast doszukać się u niego pewnych elementów francuskiej muzyki i wrażliwości. Sięga ona zwłaszcza epoki wielkich klawesynistów: François i Louis Couperin, Jean Philippe Rameau, Jacques Champion de Chambonnières.  Jakąś niezwykłą delikatność, łagodność i subtelność  tej muzyki typową zresztą dla całej muzyki francuskiej, z całą jej powściągliwością, kultem umiaru i wykwintnej elegancji, można odnaleźć właśnie w dziełach wielkiego Fryderyka... Ale jego geniusz leży właśnie w jego uniwersalności, w fakcie, że nosi w sobie esencję Polaka i Francuza, a istoty ludzkiej w całej jej pełni...
  
                                                    *         *       *

   Dlaczego Chopin podbił Azję, zwłaszcza Japonię, Chiny i Koreę ? Tysiące Azjatów studiują z zapałem jego muzykę, którą wynoszą ponad wszystkie inne, recitale  szopenowskie  gromadzą  niezliczone  rzesze  słuchaczy, na konkursach w Warszawie pianiści z Azji stanowią zdecydowaną większość, a  jego pomniki wznoszą się w Szanghaju, Hamamatsu i Singapurze...   Stało to się po roku  1945, kiedy te kraje otworzyły się na kulturę i cywilizację Zachodu.
   Otóż dla Japończyków – jak pisze Susumu Tamura* – muzyka Chopina jest wcieleniem yugen czyli tych wartości, które stanowią o teatrze No: prostota, czystość, piękno, elegancja i szlachetność... Poza tym Japończycy wyczuwają w słynnym żalu szopenowskim „smutną głębię w olśniewającej oprawie”, a także zdumiewającą w jego muzyce zdolność „miniaturyzacji”, która przecież występuje w sztuce haiku i tanka, w ikebanie, w hodowli drzewek bonsai i w nowoczesnej elektronice. Ta niezwykle wyrafinowana cywilizacja znalazła nieprzypadkowo w Chopinie swojego herolda...
   Chińczycy, naród niezwykle zdolny i muzykalny, zdają się go odczuwać na zasadzie taoistycznej jedności przeciwieństw tak typowej dla ich cywilizacji, bo Chopin to przecież idealny związek dwóch żywiołów: Ognia i Wody... Arcysubtelna sztuka Chin widzi w Chopinie swojego sprzymierzeńca i adepta...
   Jeśli chodzi o Koreańczyków, odczuwają oni Chopina poprzez wielkie pokłady  cierpienia,  jakie  zawiera  ta  muzyka.  I  znowu  nieprzypadkowo,  bo  egregor  Polski  i  Korei  jest  identyczny:  tak  jak nasz kraj wojował od wieków z Rosją i Niemcami, tak Korea wojowała z Chinami i Japonią, które kilkakrotnie ten kraj podbijały. A przecież do dziś ten kraj jest podzielony i umęczony straszliwym reżymem Korei Północnej.
   Ogólnie  biorąc,  w  końcu  są  to  cywilizacje  o  kilkutysięcznej historii, które sięgnęły szczytów wyrafinowania w swojej wrażliwości. A Chopin osiągnął je w swojej muzyce... Najpełniej wyraził to, do czego doszedł człowiek na najwyższym szczeblu swojej ewolucji...  


_____________________
* The reception of Chopin’s music in Japan, w: Chopin and His Work in the Context of Culture. Red. Irena Poniatowska, Kraków 2003, t. II.


                                                    *        *        *

  
CHOPIN: Etiuda a-moll op. 25 nr 11

Widzenie na jawie ognia ogromnego – kopuły niby niebios 
całych ogniami napełnionej – tak, że w okropnym przestrachu
mówiłem: Boże ojców moich – zmiłuj się nade mną – i niby z
chęcią widzenia Chrystusa przeszywałem wzrokiem te ognie
które się odsłaniały – i coś niby miesiąc biały ukazało się w
górze – nic więcej...

                                                                 Juliusz Słowacki „Raptularz” 20/21 kwietnia 1845


Ogień. Tylko ogień.
Wszystko z ognia powstało
i w ogień powraca.
Róża, słońce, krew, miłość
to tylko imiona
jakie przyobleka
nieustający Płomień.
To on jest blaskiem drzewa    
na równinie bólu
on wznosi biel
śniegów aż po śpiew aniołów
on aż po przejrzystość
przepala strumienie
on jest sercem
przemienionej
nocy.

Ogień. Tylko ogień.

Wszystko z ognia powstało                                                                 

i w ogień powraca.


                                                          (fragmenty książki Muzyka i świat)

                                                                         Krzysztof Andrzej Jeżewski

Maska pośmiertna Chopina z warszawskiego muzeum


[1] Ryszard Przybylski (Cień jaskółki, Kraków 2009, s. 284) proponuje inną interpretację: „Głębokie znaczenie
zdania «Schowajmy się na po śmierci» brzmi tedy «Zdążajmy do nieśmiertelności». Czas egzystencji ludzkiej za życia jest pełen udręki i cierpień, ale artysta znajduje pocieszenie w sztuce, która pozwala mu przekroczyć prawo unicestwienia bytu. Może przejść do wieczności w czasie. I to chyba znaczy u Chopina wyrażenie «na  po śmierci». Mówiąc językiem Juliusza Słowackiego, było to «pozatrumienne rozwidnienie swego losu» ”.

[2]  Edouard Schuré [1841-1929], Wielcy wtajemniczeni, [1889], wyd. pol. Warszawa 1995 (przekład anonimowy) t. 2, s. 107.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz